Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dziurdziowie.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mie przesiedział. Jednak było to tylko podejrzenie. Piotr wlepił oczy w ślepą twarz Akseny.
— Ja do wasz prośbą, ciotko — rzekł. — Może wy znacie jaki sposób, żeby tego złodzieja odkryć...
Baba milczała chwilę, potém chropowatym swym i bezzębnym głosem, ale powoli i z namysłem, mówić zaczęła:
— Czemu mam nie znać? znam. Weźcie sito, wbijcie w nie nożyce i niech dwoje ludzi podłoży palce pod ucha nożyc, a drugie ludzie niech mówią różne nazwiska, różne jakie sobie tylko wspomną... Na czyje nazwisko sito zakręci się, ten złodziéj... I to jest taka pewna prawda, że ja nie raz ale sto razy na własne oczy widziała...
Umilkła, wyciągnęła ramię i parę razy w żółtych palcach wrzeciono pokręciła. Kowal zaśmiał się głośno.
— Głupstwo! — rzekł.
— Michałek! — z przerażeniem prawie zawołała Pietrusia; — ty zawsze taki! tobie wszystko głupstwo! ej, niedowiarek paskudny!
Aż zaczerwieniła się cała, tak ją niedowiarstwo męża oburzyło. On pobłażliwie wymówkę jéj przyjął i tylko z cicha jeszcze zamruczał.
— Oj, baby, baby durnyje!
Ale Piotr z nadzwyczajną uwagą i powagą słuchał słów Akseny, która, rękę z wrzecionem opuściwszy, dodała jeszcze.