Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o tem, że wnet ją zobaczę, ręki jej dotknę, wzrok swój w jej głębokich szafirach utopię, krzyżowany się we mnie z drwiącemi nieco zapytaniami: co to za dom? jakie jego wnętrze? jakie w nim życie? Znajdowałem się przecież na puszczy, w siedlisku dzikiej, pochodzącej z rodu manjaków; człowiek ucywilizowany nie zniknął we mnie przed zakochanym, ani krytyka i lekka drwina przed pragnieniem bezwarunkowego uwielbienia. Może najwięcej dlatego byłem tu, że pragnąłem bezwarunkowo uwielbiać, że były już chwile, w których tę kobietę tak uwielbiałem; jednak rozglądałem się po sieni z pomimo woli wijącem się po głowie pytaniem: czy nie ma w tym domu choćby malutkiego lokaika, któryby przybycie moje oznajmił? Więc są na świecie domy bez lokajów? Mój Wincenty także zdawał się być zdepeizowanym; futro ze mnie zdjąwszy, rozglądał się dokoła z rękoma obwisłemi i takim grymasem pod rudemi wąsami, który zdawał się mówić: «a toż co takiego? przybyliśmy podobno do domu bez lokajów!» Jedna minuta, dwie, trzy, nikt nie nadchodzi; łosie, jelenie, dziki i inne podobne istoty, ze ścian szczerzą ku sobie kły i nastawiają rogi, w milczeniu głębokiem, przerywanem tylko dochodzącą z głębi domu muzyką na forte-