Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Dwa bieguny.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jętnym, ulubieńcem pań i blizkim znajomym muz. Natura samotna i wielka, bez żadnych stroików, w jeden zimowy całun owinięta, kreśliła tu przed takiemi jak ja istotami głośne, a więcej może ironiczne dwa słowa: «prochem jesteś!» Było to tak gnębiące, że po głowie kręcić mi się zaczęło dokończenie formuły popielcowej: «i w proch się obrócisz!»
Spojrzałem w górę, szeroko zatoczyłem wzrokiem po sklepieniu i odrzynających go od białej ziemi pasach grubej szarzyzny. Ciężkie niebo! I takiem bywa tu ono przez długie miesiące, a człowiek musi koniecznie patrzeć na nie, bo — nie ma tu nic innego, na co mógłby patrzeć. Chyba gdzieniegdzie krzyż podnoszący oszronione ramiona nad rozchodzącemi się ramionami dróg pustych, na których wiatr nieustannie zagładza ślady słabych ruchów ludzkich, które po wielkich polach wijąc się, błądząc, szukając niby portu, czy schroniska, pod szaremi obrzeżynami nieba, jak rzeki w morze, wpadają w mglistą siność wielkich oddaleń.
Najniewłaściwszem byłoby określenie, że nie podobał mi się obraz, który postawiła przedemną natura stron tamtych. Owszem, przeciwnie, znajdowałem go wspaniałym, czułem, że posiada on