Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Czciciel Potęgi.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieniały się w płomień, a wązkie usta, przymilony uśmiech swój tracąc, wykrzywiały się bardzo dziwnie. Wnet jednak spuszczał powieki, zaostrzonym liniom warg zwykłą im miękkość przywracał, ręce u piersi splatał, przed tymi, zaś, którzy zmianę w twarzy jego zaszłą spostrzedz mogli, głośno i wymownie na zuchwalstwo i niegodziwość zbuntowanych Jończyków wyrzekać zaczynał. A kiedy ci, zrazu wielką walecznością, wielkie i niespodziewane powodzenie zdobywając, zapuścili się aż w głąb Lidyi i, chwilowo Sardes opanowawszy, zburzyli w niem i spalili wspaniałą świątynię Cybeli, Chiteas wobec Persów ręce załamywał i nad ich klęską deszczem łez płakał, ale tego samego dnia ktoś dobrze go znający ujrzał o zmroku i w miejscu samotnem człowieka tak szaloną wesołością zdjętego, że głośne wybuchy śmiechu z siebie wydając, aż taczał się z radości po gruzach zburzonej świątyni, i osłupiał ze zdumienia, w człowieku tym Chileasa poznawszy. O przyczynę tej tak niezgodnej ze smutkiem Persów a prawie dzikiej wesołości zapytany, Chileas odpowiedział, że to, co się pozornie wesołością wydawać mogło, było w nim właśnie wybuchem rozpaczy.
— Bo — mówił — bogowie tak utworzyli