Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cnotliwi.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Skromność i miłość małżeńska, zagruchała z za ramienia małżonka pani Teresa.
— A pobożność! czy państwo zapominacie o niej! z oburzeniem zawołała Apolonja.
— A moralność! zagrzmiał głos pana Rokowicza.
Gaczycki powiódł oczami po mówiących, i uśmiechnął się. Był to uśmiech zwyczajny, groźny, salonowy; ale w zagięte kąty ust Edwarda wlewał taki jakiś dziwny wyraz, że ci na których spojrzał pospuszczali oczy.
— Piękne, bardzo piękne wyrazy wymówiliście państwo, wyrzekł Gaczycki po krótkiej chwili milczenia; ja jednak obowiązuję się dowieść, że nie zawsze oznaczają one świętość i piękno duchowe, a bywają niekiedy bańką mydlaną, świetnemi barwami zwodzącą oczy łatwowiernych. Wszystkie razem mogą utworzyć owego potwora, o którym mówiłem, ze skrzydłami nocnego nietoperza, ogonem chytrego lisa, nogami tchórzliwego zająca, żądłem zjadliwej żmij, i kolcami napuszonego jeża.
Kilkanaście głosów zaśmiało się, a jeden się odezwał:
— Dopełnijże pan tego czegoś się podjął, i wytłumacz w jaki sposób dziać się tak może!
— Będzie to arcy-ciekawe!
— Niepospolite!
— Oryginalne, mówiły zewsząd głosy.
— Chętnie spełnię żądanie państwa, odpowiedział Gaczycki, ale sami państwo będziecie winni, jeżeli nadużyję waszej cierpliwości, bo będę zmuszony mówić długo.
— Choćby najdłużej! zawołano.