Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/304

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełna oddechów buchających żarem i spojrzeń zalanych łzami.
— Pójdź do niego! proś! służebnicą Chrystusa jesteś, Chrystus rozkazał ratować ginących... powiedz mu, że Chrystus rozkazał przebaczać... że jawnogrzesznicy przebaczył... że dzieci lubił... Niech zlituje się nad małym robakiem, podejmie z ziemi, aby zdeptanym nie był... Może to uczynić... gdyby chciał tylko! Bogaty! Widziałam go zdaleka... silny taki, zdrowy, ludzie kłaniają mu się... ze wszystkich stron kłaniają się... ani znać po nim jakiegokolwiek nieszczęścia... A ja! O Boże! Co tam ja! mniejsza już o mnie! Już dla mnie wszystko minęło... minęło...
Zapłakała znowu.
— Ale ona! ona! ta moja gwiazdka złota! Pójdź, siostro, do niego. O niej mów, za nią proś! Opowiedz, jakam ja biedna i jaka ona mała, śliczna, niczemu nie winna...
Więc u schyłku dnia majowego, we wrzątku wielkiego miasta, w woniach rozkwitających po ogrodach akacyi, w światłach zachodu, które kiedy niekiedy kładły różane smugi na śnieżną białość jej kornetu, szła — do niego. Obok niej barczystsza i czerstwiejsza siostra Benigna dreptała, milcząc i podnosząc czasem na towarzyszkę dobre, pytające oczy. Ale delikatne wargi siostry Klary ściśle były zamknięte. Nie mogła zdradzić tajemnicy cudzej, musiała sama, o wła-