Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miłe światu, tak śliczne, słynne, a nadewszystko takie dobre... dobre!...
Ręce jej pocałunkami osypywał, a potem, rozglądając się dokoła, wesoło zawołał:
— Ależ ten zakąt nie jest wcale brzydkim! Przeciwnie! Jest to miejsce wprost zaczarowane! Przyozdabianiem go trudnią się chyba jakieś dobre wieszczki!
Dobrą wieszczką był księżyc, który napełniał pokój światłością niewymownie przejrzystą i słodką, wszystkie jego brudy i plamy przerabiając na czarnoksięskie ozdoby. Podłogę zaściełał kobierzec z blado-złotych sieci upleciony, po ścianach, jak gnomki lotne i figlarne, migotały błyskotliwe promyki i kółka, u progu, źdźbła słomy jaśniały jak wyrzucone z bajecznego skarbca sztabki metalów drogocennych, w rozbitym kloszu starej lampy żarzyło się ognisko iskier, od którego drżących blasków płatki papierowych kwiatów ożyły żółtością gorącą, bielą śnieżystą, i jak w powiewie wonnego wiatru, zdawały się drżeć... wonnego wiatru, bo przez okno, z coraz świeższym oddechem wieczoru, wlatywał coraz silniejszy zapach rezedy. Dobrą też wieszczką, cudnie w tej chwili strojącą ten pokój, była radość wielka, bijąca z jego pięknej twarzy, której rysy, wrzątkiem młodego życia przepojone, śmiać się lubiły, cierpieć nie chciały. Znalazł to, co mu było przepadło, nawiązał to,