Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciemny pogląd na ludzi! — zauważyłem.
Z pod długich powiek rzuciła na mnie wejrzenie, w którem, nie po raz pierwszy już, spostrzegłem błysk ironii.
— A pan myśli, że to są jasne anioły? — zapytała.
I ręką w długiej rękawiczce uczyniła gest lekceważący.
— Bóg z nimi!
Zamyśliła się, ze spuszczonemi powiekami milczała, ale ja pragnąłem dalszego ciągu opowiadania:
— Dlaczegóż pani chciała koniecznie pozostać tam... samą jedną?
— Dlaczego? Napozór dla niczego. Ale co dla jednego wydaje się niczem, dla drugiego bywa wszystkiem. Dla mnie ostatnia rozmowa z nią sam na sam była wtedy wszystkiem. Kiedy już powychodzili, skoczyłam do łóżka, na którem leżała, usiadłam bliziuteńko, wzięłam jej zimne ręce w swoje obie i zaczęłam mówić: »Widzi mama, jaki dziś cudny dzień... Niech mama spojrzy... taka śliczna zima, cała w bieli i brylantach. U nas też pewnie tak samo biało, tylko mniej zimno. Na naszych drzewach, tych, co mama wie, tak samo szron błyszczy... w naszej wiosce, tej, takiej długiej, długiej, dzieci chłopskie saneczkami jeżdżą... a ty, mamo, już tego nie zobaczysz nigdy... nigdy... z naszych komi-