Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie, nie gawędzą ze mną poufale, nie dzielą ze mną myśli i wzruszeń; więc odpłacam im wzajemnością: nie kocham ich, nie zajmują mnie one, nie dbam o wrażenie, które czynią w świecie. A co do tych kuligów, niezmiernie hucznych, z których w jednym udział wzięłam, to mi brzęki uprzęży i śmiechy licznych ust przeszkadzały słyszeć, jak śnieg pada...
— Słyszeć?
— Tak. Czy pan zauważył ten rytm monotonny i nieustanny, jakim płaty śniegu padają na ziemię wśród ciszy niezmąconej? Ani jeden nigdy nie zlatuje powietrzem śpieszniej albo powolniej od innych, lecz wszystkie posłusznymi się zdają muzyce, którą my tylko z ich lotu zgadywać możemy. Pojechałam na wieś, aby słuchać jak płaty śniegu padają w takt niewzruszony na gałęzie starych wiązów, wznoszących się za oknami mego domu rodzinnego... To taka biała pieśń...
— A mnie się teraz zdaje, że słucham pieśni...
Że zaś ręka jej była podobną do przeciągniętej przez liść lilii więzi strun grających, więc ją wziął i zamknął w gorących dłoniach.
— Pieśnią także są dla mnie opowiadania mego starego ojca. Siwy teraz, jak gołąb, młodość miał rozbłysłą momentem bohaterskim, który mu na całe życie wypełnił pamięć ta-