Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kolwiek słowo wymówić zdołał, wyminął towarzystwo i zniknął w jarze.
Przebiegając obok panny Janiny, nie spojrzał na nią. Zapomniał o niej, o sobie, o... »facecie«. Jak na skrzydłach leciał — na ratunek...


∗                              ∗

O, roślino, wiążąca się z życiem człowieka, od jego poranku, którym jest pierwszy krzyk dziecka, owijanego w lniane pieluszki, aż do nocy, wśród której grozę trupa okrywa całun lniany, jakże wesołą i prześliczną jest twoja zieloność świeża i jasna, kiedy w majowej pogodzie okrywasz zagony gęstwiną ździebeł delikatnych, ucentkowanych milionem błękitnych oczu, patrzących w majowe słońce! Stoją wówczas nad tobą powodzie świateł złotych i spadają deszczyki perliste, z za których widać tęcze; w nizkich gęstwinach twych grają wówczas przed zmrokiem orkiestry skowronków, a o zmroku motyle, zmęczone tańcem napowietrznym, opadają na źdźbła twoje i, u wiotkich wierzchołków kołysząc się, zwijają do snu skrzydła!
Lecz »na świecie krótkie maje!« Wkrótce, o, lnie! słońce lipcowe doskwierać ci zaczyna i stopniowo, lecz nieubłaganie, jasną zieloność twą przemienia w bronz coraz ciemniejszy, coraz więcej podobny do roli, z której powstałeś.