Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mogę... Gryzie mnie tak we środku, spać nie daje... straszy... Siebie samej ja boję się i jego boję się... gorzej teraz jego boję się, niż wtedy, kiedy bił... oczu na niego podnieść nie mogę... wstyd taki!
— Porzuć! uspokój się! — perswadowała żebraczka — szanuj jego teraz, miłuj, jak u Pana Boga za piecem w chacie sobie siedź... i wszystko będzie dobrze.
Franka przecząco wstrząsnęła głową.
— Już ja ją znam... ona jak ta pijaczka... kiedy trzeźwa, to i dobrze, a jak kiedy upije się, to znów jemu co takiego zrobi...
— Kto? co ty wygadujesz, Franka? Kto taki?
— A jaż! — ze zdziwieniem znów odpowiedziała i po cichu, takim głosem, jakim bardzo słabi ludzie przemawiają, skarżyć się zaczęła:
— Nie dobrze mnie... oj, moja Marcelko, tak mnie nie dobrze, że już i żyć nie mogę... Jakie już moje życie na świecie! Ręce i nogi mam związane, boję się znowu licha jakiego narobić i tego życia boję się, co mnie przy nim czeka, i wszystkiego boję się... Nic mnie już niemiłe, niczego już nie chcę... Jak w grobie zakopana...
A po chwili milczenia poskarżyła się jeszcze:
— Tak mnie nie dobrze, moja Marcelko, tak mnie źle... tak mnie we środku coś je... smokcze... ssie...
Z trudnością z ziemi wstała... Wiatr chłodny od rzeki powiał, wstrząsnęła się.
— Zimno!
— Ale — potwierdziła Marcela — jesień już... a ty, moja koteczko, moje złotko, kawałek słoninki mnie daj, bo nie mam czem ciepłej strawy okrasić...
— Ludzie gadają — gdzieś daleko za rzekę patrząc, zaczęła Franka — że kiedy człowiek jaki wiesza się, wtedy zawsze wielki wiatr powstaje...
— A gadają! — potwierdziła Marcela i mówiła dalej: — może jutro Paweł na rzekę już pójdzie, to ja do ciebie, moja mileńka, przyjdę...
— Aha! jutro!
— A słoninki dasz?
— Jutro! — powtórzyła Franka i, nic już nie mówiąc, z rękoma u piersi zaciśniętemi, skurczona, przez gęstwinę uschłego zielska do chaty odeszła.
Gdy do izby w[eszł]a, Paweł przy stole na ławie siedział,