— Prawda — odpowiedziała.
Paweł znowu zamknął powieki.
Nie jęknął przecież, nic nie powiedział, tylko obfitszy pot czoło mu oblał, i wargi zwarły się jeszcze silniej.
Franka stała ciągle na jednem miejscu, nieruchomie w ogień zapatrzona. W wyrazie jej oczu nie było ani obawy ani żalu. Nie miały one w tej chwili żadnego pewnego wyrazu. Malowało się w nich jakby bezmyślne osłupienie, czasem tylko urągliwemi światełkami przerywane.
Wtem w sieni ozwał się chód przyśpieszony; Filip, bez czapki, zdyszany, z roztarganemi włosami i uroczystym wyrazem twarzy, do chorego przystąpił.
— Nie gniewaj się, dziewier — stanowczym głosem wymówił — zaraz uradnik tu przyjdzie szelmę tę zabierać...
Słowa te jakby z ciężkiego snu Frankę przebudziły; zatrzęsła się całem ciałem, przeraźliwie krzyknęła i rzuciła się ku drzwiom. Ale zastąpiła jej drogę Ulana, z niemowlęciem swem na ręku powracająca, a po kilku sekundach wszedł do izby ten sam człowiek, w ubraniu z połyskującemi guzikami, który przed dwoma laty, na bryczce siedząc, o zginionej podówczas France z Pawłem rozmawiał.
Przez kilka minut panowały tu gwar głosów i zawierucha stąpań ludzkich. Filip, Ulana, Awdocia, która z ziółkiem swem wróciła, razem mówili, opowiadali, świadczyli, garnek z krupnikiem pokazywali, Frankę, która na całem ciele drżąc, kilka razy jeszcze rzucała się do drzwi, zatrzymywali i w głąb izby popychali.
Policjant słuchał, dziwił się, oburzał, do Pawła podszedł i pytania zadawać mu począł. Ale Paweł, z zamkniętemi oczyma, z zaciśniętemi wargami, w całej długości swego ciężkiego ciała na pościeli wyciągnięty, jak kłoda nieruchomy był, jak grób milczał i wtedy dopiero podniósł powieki, kiedy uradnik rozkazującym głosem do Franki przemówił:
— No, odziewaj się, a prędko... na spacer pojedziem...
Potem Filipowi mówił jeszcze, że do wyższego urzędu dziś wieźć ją już zapóźno, więc ten miły ptaszek u niego przenocuje. Do miejsca, w którem mieszka, niedaleko, cztery wiorsty, a on tyle dziś miał roboty, że chce choć kilka godzin spokojnie przespać. Jutro zato raniutko dalej ją powiezie.
— Już tylko ją stąd zabierzcie! Zmiłujcie się, zaraz zabierzcie!
Paweł, najlżejszego poruszenia nie czyniąc, rozmowy dwóch
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/173
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.