sieni wyszedł. Lampka, jakkolwiek mała, całą sień oświetliła. Drabina o ścianę oparta w niej stała, dziurawa skrzynia na przechowywanie ryb w wodzie, wiadro z wodą, beczułka z ukwaszoną przez Ulanę kapustą; ludzkiej istoty żadnej nie było.
Paweł do drzwi wpółotwartych podszedł. Wchodząc do chaty, nie zamknął ich dobrze; zapewne też wiatr je z przeciągłem skrzypnięciem otworzył. A może nie wiatr? Może to ktoś do chaty wejść chciał, ale z nieśmiałości, z niepewności, jak w niej przyjętym będzie, cofnął się z progu i teraz u ściany, pod deszczem, z okapu ciekącym, pokornie, żałośnie stoi?
Lampkę na ziemi postawił, przed chatę wyszedł i krokiem powolnym, ze wzrokiem w ciemność wytężonym, dokoła ją obszedł. Przeszedł nawet wzdłuż płotków ogrodu i dziedzińca, z nad niskich wrót na nieprzeniknione czarności, pole i drogi w sobie kryjące, popatrzył.
Nigdzie nikogo nie było; tylko stary Kurta, w ciemności nawet go poznawszy, płotek przeskoczył i o rękę jego zimnym językiem uderzył. Ręką po kudłatej głowie psa powiódł i razem z nim do izby powrócił. Lampkę, w sieni z ziemi podniesioną, znowu na oknie postawił i do roboty swojej się zabierał, gdy znowu coś zimnego i kudłatego otarło się mu o rękę. Kurta, głowę podniósłszy, patrzał na niego rozumnem, smutnem, proszącem okiem głodnego, zziębłego zwierzęcia.
— Biedny ty!
Wziął z pieca kromkę chleba, psu ją dał i z widoczną przyjemnością na jedzące zwierzę spoglądał, a gdy jeść przestało, drzwi otworzył i łagodnie, ale stanowczo wyjść mu z chaty rozkazał.
Biedne zwierzę! Zimno mu na wietrze i deszczu, ale cóż robić? Na podwórzu nocować musi, aby chaty, stajni, świrna od złodzieja strzec.
— Wszelkie stworzenie swój żal i swoją biedę ma. Czemu to tak? Chto jeho znaje?
Nad tem pytaniem — z brodą w palce ujętą — myślał długo. W samej rzeczy myślał on nad przepaścistą, niezgłębioną, czarną zagadką powszechnego cierpienia świata, tylko, że ani jej po imieniu nie nazywał, ani rozbiorowi poddawał.
Przez wszystkie jesienne noce, na oknie Pawła lampka paliła się dopóźna tuż przy szybach, zwilżonych od mgły lub deszczu. Z drogi i dróżek, przerzynających mokre i ciemnością pokryte pola, wyglądać ona musiała, jak zapłakane, drobne świa-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Cham.djvu/097
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.