Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zasapany, wpadł jak kula pod nogi ojcu i stryjowi, zaledwie mogąc wymówić, że »Mama prosi na obiad«. Wiktor ujął go pod ramiona, podniósł wysoko w górę, pocałował głośno i, postawiwszy na ziemię, rzekł:
— Ogromnie silny jestem. Takiego dziewięcioletniego dzieciaka mogę, jak piórko, na dach zarzucić! Pracowałem w życiu bardzo wiele, ale praca nigdy mi nie szkodziła, owszem, podtrzymywała we mnie energię i zdrowie. Zmartwienia i kłopoty wszelkie, które zdarzały się nieraz, jak u każdego, traktowałem zawsze przez nogę. Zajdą mi drogę, to wezmę je za bary i obalę, albo, jeżeli obalić nie mogę, na stronę uskoczę, i dalej przed siebie; zawsze tylko praktycznie i energicznie, bez medytacyi, desperacyi, melancholii i innych tam takich rzeczy, które zdrowiu szkodzą, a niczemu wcale nie pomagają! I ty, Zeńku, robisz tak samo? Prawda? Inaczej nie można. Gryząc się byle czem, medytując nad każdą rzeczą, odmawiając sobie przyjemności życia, można wcześnie wtrącić się do mogiły, albo co najmniej stać się niedołęgą, ciężkim dla siebie i dla innych. No, czyż nie prawda?
— Święta prawda — z przekonaniem potwierdził Zenon i po chwili dodał: — Szkoda tylko, że usposobienia takie albo inne nie zależą od woli człowieka, lecz od natury jego temperamentu i umysłu, a po części też od okoliczności.
— Jakto, nie zależą! — oburzył się Wiktor. — Wszystko zależy od woli człowieka. Kto ma rozum i wolę, temu na świecie musi być dobrze. Masz