Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bracia.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i uniesie z sobą to, czem się tak cieszył, czego tak gorączkowo oczekiwał. Miał zamiar zaprowadzić Wiktora do tego lasu, ku któremu zbliżał się teraz, aby pokazać mu swoją szkółkę zasianych sosen, które udały się ślicznie i gęstą szczotką okrywały kilka morgów gruntu. Są tam zresztą w tym lesie ścieżki ciekawe, po których często chodzi sam jeden. Chciał przejść się po nich z bratem. Cóż kiedy Wiktor prawie cały ranek musi poświęcić pisaniu listów! Człowiek zajęty, bardzo zajęty! Zresztą nie lubi... zieleniny!
W parę godzin potem, wracając z lasu, Zenon usłyszał wesołe głosy i śmiechy, które rozlegały się w stronie sadu owocowego. Poszedł śpiesznie w tym kierunku i zobaczył scenę niezmiernie ożywioną i wesołą. Niedorosły ogrodniczek siedział na dużej śliwie i, wstrząsając drzewem, zrzucał z niego grad owoców, które trzy osoby dorosłe i dwoje dzieci podnosiło i składało w kosze, z bieganiem, gonitwami, śmiechem i rozmowami, przez śmiech przerywanemi. Wesołe to grono osób było także wystrojonem. Zenon już nie pamiętał, kiedy widział żonę tak starannie ubraną i uczesaną; miała nawet pasek kolorowy dokoła wątłej kibici i jakąś zalotną kokardę w jasnych włosach. Na czarnej sukni Rozalii połyskiwały ozdoby dżetowe. Anielka, cała w bieli, i Kazio w kostyumie marynarskim wyglądali na królewięta w porównaniu z codziennym swoim wyglądem. Ale z pomiędzy wszystkich Wiktor był najświetniejszy. Zmuszony wczoraj do pozostania w ubraniu podróżnem i okurzonem,