Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skliwie odpowiadała siostrom, gdy ją do pomocy w jakiejś robocie wzywały, że Pancewiczowa ją upominała:
— Czegóż to ludziom osą w oczy się rzucasz? Nie wczas ci jeszcze z przyczyny Cydzikowego bogactwa nos do góry zadzierać!
Ona zerwała się i ofuknęła.
— Niech Cydzika razem z jego bogactwem dyabli wezmą!
Poczem do przeciwka, w którem z siostrami sypiała, wypadła, dwoje drzwi zamykając za sobą z takim trzaskiem, jakby dwa pistolety jeden po drugim wypaliły.
Ale nazajutrz pan Onufry Cydzik, sam już przyjechał, aby za przyjęcie synowskich swatów podziękować i przyszłą synową poznać. Konstanty z wielkiemi honorami go przyjmował, sąsiadów i sąsiadek zeszło się tyle, że w świetlicy zrobiło się ciasno, a Salusia, wystrojona i tryumfująca, z uśmiechami i rumieńcami, dygała przed grubym i czerwonym teściem, który wobec wszystkich w rękę ją całował, bardzo czule na nią przebiegłemi oczkami starego dusigrosza patrzał i w pięknych słowach dziękował za promocyę, którą chacie jego uczyniła, zgadzając się gospodynią i panią jej zostać. Potem też zaraz dzień zaręczyn za tydzień, a ślubu za trzy tygodnie wyznaczono.
Trzy tygodnie — czas duży; o tem, że koniec mieć muszą, Salusia myśleć nie chciała; myśl o skończeniu się tych trzech tygodni odpędzała od siebie, jak złą zmorę.
— Kiedy to jeszcze będzie! — mówiła sobie i, machnąwszy ręką, szła wszystkie kąty rodzinnej zagrody oglądać. Cały rok tu nie była, u Końcowej bawiąc, więc witała się ze wszystkiem i wszystko ją cieszyło: bydełko, owieczki, piękna stodoła, kury, z ktorych parę sama była wyhodowała, kogut z jaskrawem opierzeniem, który ją znał i na wołanie jej do ręki przychodził, kilkoro kwiczących w chlewku prosiątek, nawet drzewa w sadzie,