Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy ty cudzego człowieka nad familię własną, nad dom rodzony, nad strony swoje wyniesiesz?
— Szczęście to jeszcze, że ten Jaśmont taki rozumny człowiek, a żeby nie to, jużbyś zginęła...
— Sióstr i brata za grosz nie dostaniesz, a nie zastąpi ci mąż — zwłaszcza taki!
Końcowa nawet, zupełnie już przez dzień ubiegły, a szczególniej przez zaszłe swaty, na stronę familii przeciągnięta, perswadowała:
— O niego ty się nie bój! Pocieszy się prędko, o jej! Ja tobie tego wpierw nie mówiłam, ale wiem dobrze, że on wielki bałamut, do zakochania się łatwy. — Wprędce też pewnie drugą sobie znajdzie.
— O sobie najwięcej pamiętaj, mówiły inne, domu ani łomu mieć nie będziesz, w garść chuchać będziesz, łzami do grobu ścieczesz — z ośmiorgiem dzieci!
Z paplającej gromadki wydobył się rozpaczliwy głos Salusi:
— Dla czego z ośmiorgiem? ot już koniecznie i z ośmiorgiem! Ty sama masz tylko troje, a Marylka dwoje...
— To nic, że mam troje, a Marylka dwoje, ty ośmioro będziesz miała, z pewnością ośmioro, jak Bóg na niebie, ośmioro! gdzie ty to podziejesz, kiedy on ani ziemi, ani chaty nie ma, brat zaś tobie ani grosza posagu nie da?
— Ot, podziękowałabyś bratu, pocałowałabyś go w rękę, że taki hojny dla ciebie, jakim nigdy dla nas nie był, i skorzystałabyś z jego łaski!
— To i podziękuję! — zawołała Salusia i, wyrwawszy się ze ściskającej ją gromadki, podbiegła do Konstantego, który u okna stojąc, do niczego się już nie mieszał i, wściekle kręcąc wąsa, z niedbałością niby pogwizdywał: fiu fiu! fiu, fiu, fiu! Podbiegła i w oba policzki kilka razy go pocałowała, mówiąc.
— Dziękuję, Kostuś, za twoje dobre chęci, za