— Mnie i w jednej koszuli wezmą, a na próg twój moje nogi łakome nie będą!
— Z tobą gadać to samo, co wodę rzeszotem czerpać!
— A z takim, jak ty, naigrawaczem i krzywdzicielem to i wcale gadać nie warto!
— A z chamem warto?
— Na was dwóch spojrzawszy, jego za pana, a ciebie za chama poczytać można!
— Niech go psy zjedzą!
— A żebym ja była wskróś ziemi poszła, nim do tego domu przyjechałam! — z ogromną już żałością krzyknęła, twarz rękoma zakryła i z głośnym płaczem do wpółotwartej bokówki wybiegła. Konstanty czapkę z okna schwycił i, głośno sapiąc, cały gniewem ziejący, na podwórko wypadł. Wszystkie pozostałe w świetlicy kobiety porwały się z miejsca i do bokówki za Salusią wpadły. Czy im się jej żal robiło? czy uczuły, że na tę hardą dziewczynę złość i krzyki nie podziałają i trzeba innych sposobów użyć? — dość, że za przymkniętemi drzwiami bokówki dały się wkrótce słyszeć głośne pocałunki, pieszczotliwe nazwy, tajemnicze szepty, pojękiwania, wzdychania. Szwagrowie i stryjeczny, po cichu z sobą o czemś gadając, za Konstantym na podwórko wyszli; w świetlicy pozostał sam jeden Gabryś. Przez cały czas kłótni ani na chwilę nie spuszczał wzroku z Salusi, przy każdem jej poruszeniu oczami za nią wodził, a po każdem słowie, które wymawiała, potakująco głową trząsł i śmiał się z zadowoleniem widocznem. Najmniejszem słowem ani poruszeniem nie mieszając się do nader żwawej rozprawy, brał w niej przecież udział widoczny i gorący. Teraz, gdy w świetlicy zrobiło się cicho i pusto, spuścił głowę i ze splecionemi na kolanach rękoma zamyślił się głęboko. Ręce jego były chude i spracowane, czoło wysokie i zorane mnóstwem drobnych zmarszczek, o których przedwczesności świadczyły czarne włosy; zamyślony, usta wydymał tak, że wśród wklęsłych, podługowatych
Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Bene nati.djvu/129
Wygląd
Ta strona została przepisana.