Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szą słuchaliśmy obaj tych koncertów prześlicznych, a nadewszystko wesołych...
Swój, na wspomnienie o wichrach, zawył zcicha.
— Huuu! huhuuu!
— Czasem nietylko wichry świstały, ale i wilki wyły, a wtedy to już była muzyka wspaniała i rozkoszna, prawda Swój?
— Huuuuu!
— Ale kompanje wesołe i koncerty wspaniałe to nic jeszcze. Najdoskonalszy pasztet mieliśmy wtedy, gdym tej djabelskiej febry się nabawił i gdy mię trząść zaczęła w chacie tego leśnika ona, pamiętasz Swój? Leżałem na łóżku, na które padały deszcze karaluchów, a doglądała mię matka leśnika... Pamiętasz, Swój, jaka to była przyjemna staruszka, ta moja dozorczyni... cha, cha, cha! Nadzwyczaj przyjemna, czysta i roztropna staruszka...
— Huuu! Huuu! Huuuu! — rozwył się Swój na wspomnienie staruszki daleko żałośniej i przeciąglej, niż przy wspomnieniu o wichrach i wilkach.
— Wiłem się i stękałem od szalonego bólu kości i głowy, a ty, Swój, lizałeś mi ręce; nic innego zrobić nie mogłeś biedaku, sam w tej