Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Australczyk.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bohdan Rosnowski stara się o Irusię... ach, ach, ach! jak ja tego pragnę... Taka partja... to szczęście dla niej!
I nagle, zaledwie domówiwszy wyrazy ostatnie, załamała swoje chude, żółte ręce i zaszeptała:
— Ach, ach, ach! jak ja się tego boję! Jej odjazd tak daleko byłby dla nas takim smutkiem... takim smutkiem!...
Roman ostatniego tego cichego wykrzyku nie słyszał. Patrzył na Irenę i myślał:
— Więc jednak... ma konkurenta nakoniec! To dobrze, szczęśliwie! Szkodaby jej było, gdyby...
Jednocześnie uczuł smutek, połączony z gniewem, do wytłómaczenia niepodobnym. Pomyślał, że zaczyna być tak konsekwentnym, jak stryjenka, która w tej chwili właśnie dawała hasło do powstania od stołu.
W bawialni niedużej, staroświeckiemi meblami napełnionej, okno było otwarte na wieczór sierpniowy cichy i gwiazdzisty. U okna stała Irena, rozmawiająca z Bronią, Roman zbliżył się do nich.
— Czy pamiętasz, kuzynko, jakeśmy po tym pokoju zapalczywie tańczyli walca?