Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i dość będzie! Nikt tutaj, w zakącie takim, choćby najpyszniejszych marmurów nie obaczy.
Ona zasmęcona, chwilę nie odpowiadała, ale potem, oczy na niego podnosząc, łagodnie rzekła:
— Proszę się na mnie nie gniewać. Ja panu naumyślnie sprzeciwiać się, ani na złość czynić nie chcę i martwi mię to owszem, że zdania nasze się nie zgadzają. Ale polecenia, które panu Wincentemu dałam, nie odwołam i piękny pomnik temu, który dobrodziejem, wychowawcą i obrońcą moim był, wystawić muszę.
Wtenczas on, sępem na nią patrząc, mówić począł:
— Gdyby panna Anastazya prawdziwie mię kochała, to na wszystko, czego ja żądam, przystawałaby bez nijakiego namysłu nawet, prosto z serca miłującego. Ale ponieważ chęci i zdania pani na wielu punktach, jak postrzegam, z mojemi się różnią, to takie kochanie możeby dla pana Bolka Tuczyny, abo kogo inszego, dostateczne było, ale dla mnie tynfa nie jest warte i ja za nie bardzo ślicznie dziękuję. Adje!
I za czapkę chwyciwszy, ze świetlicy wybiegał, ale Anastazya skoczyła za nim i z takim bólem serdecznym, z takiem zatrwożeniem krzyknęła: »Apolek! Apolek!« — że, jak wryty przed progiem stanął i złagodniałemi oczyma na nią