Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pojrzał. Ona stała na środku izby, żarem cała oblana i z wszystkimi rysami twarzy, a także rękoma załamanemi, prosząca, aby gniewać się przestał i powrócił. Powrócił i nawet, za rękę ją ująwszy, objąć i pocałować ją spróbował.
— Ładnaś, Naściu, taka, ile razy się strwożysz. Nie wyrywajże się! Te wstydy panieńskie, to zabobony, które mnie słodyczy ust twoich pozbawiają!
O te pocałunki zdarzały się też pomiędzy nimi poróżnienia. Jej skromność panieńska często obdarzać go nimi przed ślubem nie dozwalała, a on ich każdej minuty i każdej sekundy od niej żądał. Tedy wymawiał jej, że zabobonom jest podległa i że miłowanie ma zimne, nie takie, jakie bywa u inszych panien, które on zna, i które ani sobie, ani człowiekowi miłowanemu, dla jakichściś staroświeckich przykazań i zwyczajów, szczęśliwości zażyć nie wzbraniają. Tym razem przecie, Naścia, uradowana tem, że gniewać się przestał, nie tylko pocałować się dała, ale chwilę, jakby omdlewająca, pozostała w jego ramionach, poczem, gwałt widoczny sobie zadając, wyrwała się mu i ze świetlicy wybiegła, a on pogonił za nią i oboje, wybiegłszy jedno za drugiem z domu, wpadli pomiędzy śliwy zrazu, później pomiędzy berberysy gęste, w któ-