Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Anastazya.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wej i Salki podniesionym. Ten sam to kij był, gruby i węzłowaty, którym pan Cyryak zawsze sobie w chodzeniu dopomagał, i już, już, ręka jego zwiędła, ale jeszcze silna, spuścić go miała na dwie kobiety, gdy nagle zatrzymała się w powietrzu. Niewiasty, choćby i takie, bićby miał! Za wiele na to w żyłach jego płynęło starej krwi szlacheckiej! Więc tylko raz jeszcze głosem herkulesowym krzyknął:
— Precz mi stąd zaraz, Herodki, dziecko niewinne napastujące!
I za odzież je pochwyciwszy, Piszczałkową naprzód, a Salkę potem, jak piłki z ganku zrzucił; potem z żyłami jak sznury na wielkiem czole nabrzmiałemi, trzęsącemi się usty wyrzucać począł obecnym kobietom, że Naści nie broniły. One tłómaczyły się, że zrazu bronić chciały, ale potem, złość i niesprawiedliwość tak niezmierzoną obaczywszy, same od przytomności niemal odeszły. Wnet też jęły Piszczałkową otaczać i z Salką za bramę obejścia wyprowadzać. Pan Cyryak zaś, sapiąc głośno i na trzęsących się od poruszenia nogach ledwo iść mogąc, do świetlicy Naścinej wszedł. Tu, zaraz przy progu, Naścia u stołka drewnianego na ziemi klęczała i, twarz w ręku ukrywając, jednostajnym, przyciszonym głosem powtarzała:
— O Jezu! Jezu! Jezu!