rych odgadnąć było można smutne dzieje chłopca, a potem przypinając mu medal do ramienia tak mówił serdecznym głosem:
— Oto twój medal, Precossi. Nikt nie jest godniejszy od ciebie, ażeby go nosić. Daję ci go nie tylko za naukę i dobre chęci, ale za twoje serce, za twoje męstwo, za twój charakter, za postępowanie godne dobrego, poczciwego syna. Nieprawdaż — dodał zwracając się do klasy — że i za to na medal zasłużył?
— Tak! Tak! — zawołaliśmy na to wszyscy jednym głosem.
A Precossi poruszył gwałtownie szyją, jakby chciał coś przełknąć i powiódł po ławkach słodkim, wyrażającym najżywszą wdzięczność spojrzeniem.
— Idź więc, drogi chłopcze — rzekł rektor — i niech cię Bóg wspiera!
A już zaczęli dzwonić „finis“ i nasza klasa wychodziła pierwsza.
Zaledwieśmy jednak na korytarz wyszli, kogóż to widzimy? Kto stoi przy drzwiach i czeka? Ojciec Precossiego, ów kowal, jak zwykle wybladły, z wzrokiem mętnym, z włosami na oczy, z czapką na bakier i chwiejący się na nogach. Nauczyciel spostrzegł go natychmiast i podszepnął coś rektorowi, który śpiesznie wyszukawszy wzrokiem Precossiego, za rękę go wziął i do ojca powiódł. Chłopiec drżał cały. Nauczyciel i dyrektor zbliżyli się także, a my, klasa, otoczyliśmy ich kołem.
— To pan jesteś ojcem tego chłopczyny? — zapytał rektor kowala tak wesoło jak gdyby przyjaciółmi byli. I nie czekając odpowiedzi mówił dalej: — Cieszę się razem z panem, z całego serca! Patrz pan! Zasłużył sobie na drugi medal spośród pięćdziesięciu czterech współuczniów! Za ćwiczenia, za arytmetykę, za wszystko...
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/130
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.