Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Kto go zna?”
Nastała chwila niecierpliwego oczekiwania.
„Ja,“ zabrzmiał tuż za nim głos młodzieńca o ascetycznej twarzy.
Wszyscy trzej odeszli od estrady i zetknęli się, jakgdyby mimowoli w odleglejszym kącie sali.
„Jeżeli panowie chcecie spotkać się ze mną, to proszę przyjść do Reggiori na King Cross. Będę tam za godzinę,“ rzekł szeptem nieznajomy młodzieniec po arabsku.
Przedarli się przez tłum zebranych u drzwi sali, bowiem pogłoska o poszukiwaniu dwóch nieznajomych rozeszła się już po całej dzielnicy Oldgate.
„Najciekawsze jest to,“ rzekł w pewnej chwili Manfred do swego towarzysza, że miałem zawsze wrażenie, iż język arabski jest najniebezpieczniejszym językiem na świecie, a teraz dopiero doświadczenie mnie nauczyło, że nigdy nie można być pewnym”, dodał filozoficznie.
Poiccart oglądał z niezwykłą uwagą manicurowane swe paznogcie.
„Na świecie nie można być niczego pewnym,“ rzekł jakoby do siebie.
„Dziwnie lękam się tego jegomościa,“ rzekł znowu po chwili Manfred; „musimy zaczekać, co nam przyniesie następna godzina.”
W godzinę potem zbliżał się do nich nieznajomy młodzieniec ze swobodnym uśmiechem na bladej, szczupłej twarzy.
„Uderzyłem się strasznie, wyskakując z omnibusu,“ rzekł, pocierając prawe kolano.