Strona:PL Edgar Wallace - Rada sprawiedliwych.pdf/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biad, nie mam żadnych osobistych porachunków“, zaśmiał się wulgarnie; „czy ksiądz, czy książę, czy woziwoda — to dla mnie wszystko jedno”.
„Czy dawno już uprawacie swą profesję?” — zapytał znów zamaskowany.
„Kawał czasu”, odparł więzień z złośliwą wesołością.
„Wówczas, dawno już bardzo, również chcieliście zamordować, rzucając bombę na religijną procesję. Książę, o którego życie wam chodziło, był wówczas dzieckiem, dziś zaś jest dorosłym człowiekiem i posiada moc życia i śmierci w kraju, w którym jesteście.
„Mośćmy oskarżyć tych, którzy użyli nas do tego celu”, rzekł jeden z więźniów spokojnie.
„Ja również”, wtrącił drugi.
„Więc zdradzić chcecie waszych zwierzchników? Nie uchroni to jednak głów waszych”.
Więźniowie widocznie poczęli tracić cierpliwość.
„Daj spokój tym opowiadaniom”, wycharkotał jeden, „niech nas oddadzą pod sąd. Jeżeli chcecie zatrzymać nasze pieniądze, senor, to zrobimy z tego specjalny użytek.
„Pogadamy o tera później”, odezwał się znowu Manfred, poczem zwrócił się do Manuela.
„Czy czyniliście jakieś doświadczenia z bombami?”
„Owszem, trochę”, uśmiechnął się więzień.
„Chemiczne specjalnie?
„Fuszerowałem trochę.