Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/497

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ta: padlinę, resztki gnijące po kątach kopców granicznych i w wodzie stojącej. Było to szczere złoto.
— Z fosfatami — dodał — miewałem czasem dobre rezultaty.
— Tak na nich oszukują! — odparł Jan.
— Tak, oczywiście, o ile się kupuje u przygodnych kupców wędrownych, objeżdżających drobne wioski... Na każdym rynku potrzebny byłby wykwalifikowany chemik, mający za zadanie rozbiór sztucznych tych nawozów, tak trudnych do otrzymania w czystym, niezafałszowanym stanie... Do nich należy przyszłość, zanim ona wszakże nastąpi, będzie już dawno po nas wszystkich. Trzeba mieć odwagę cierpieć za innych.
Ostra woń gnoju, rozgarnianego widłami Jana, ożywiła nieco właściciela folwarku. Lubił ją, wdychał z zadowoleniem zdrowego samca, jako właściwy zapach zapładnianej ziemi.
— Niewątpliwie — mówił w dalszym ciągu — nic nie może wytrzymać porównania z gnojem folwarcznym. Niestety, jednak, nigdy nie ma się go poddostatkiem. A, zresztą niszczą go, nie umieją ani przygotowywać go należycie, ani używać... Przyjrzyjcie się! Widać naprzykład, że ten oto spalony jest przez słońce. Nie osłaniacie go.
A kiedy Jan przyznał, że zachował dawny dół urządzony przez Kozła przed oborą, uniósł się Hourdequin gniewem na rutynę. On sam od kilku lat już gromadzi w swoim dole kompostowym rozmaite warstwy, wyścieła go warstwą ziemi i trawy. Urządził także cały system rur, odprowadzających do dołu tego pomyje kuchenne, ciecz odchodową bydła i ludzi, wszelkie ścieki folwarczne. Dwa razy tygodniowo polewa się u niego składany do dołu gnój ściekowym tym płynem za pomocą specjalnej pompy. Ostatnio wreszcie zaczął starannie wykorzystywać cenne nieczystości z miejsc ustępowych.
— Daję słowo, głupio byłoby darmo tracić to,