Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/487

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzeć do środka. Ale okno otworzyło się, Kozioł obalił drabinę i zrzucił starego, który omal nie połamał obu nóg. — Cóż to? Nie wolno robić u siebie w domu, co się komu podoba? — Wygrażał zaciśniętemi pięściami, wrzeszcząc, że ściągnie skórę z każdego, kto ośmieli się włazić mu w drogę. Co najgorsze, Liza pokazała się także z dwojgiem maleństw, ciskając zebranym przed domem obelżywe słowa, wymawiając im, że pakują swój nos w nieswoje sprawy. Nikt nie odważył się wtrącać więcej. Przerażenie wzmagało się przy każdym nowym wybuchu wrzasków, zbiegano się, aby słuchać z dreszczem zgrozy okropności, rozlegających się aż na ulicy. Złośliwi utrzymywali, że Kozioł ma w tem wszystkiem swój cel. Inni przysięgali, że pomieszało mu się we łbie i że źle się to skończy. Nikt nigdy nie dowiedział się rzetelnej prawdy.
W piątek, w wigilję dnia, w którym spodziewana była eksmisja, rozegrała się scena, która szczególnie poruszyła mieszkańców Rognes. Kozioł, spotkawszy ojca w pobliżu kościoła, zalał się rzewnemi łzami i padł na kolana przed starym, błagając go o przebaczenie za stawianie mu się dawniej sztorcem. Może to właśnie sprowadza na jego głowę nieszczęście. Błagał go, aby powrócił do nich i zamieszkał razem z niemi, zdawał się wierzyć, że od powrotu ojca do niego zawisł cały ich ratunek. Fouan, zirytowany zawodzeniem młodszego syna, zdumiony jego pozorną skruchą, przyobiecał, że przyjmie jego zaproszenie, jak tylko skończą się te wszystkie waśnie rodzinne.
Nastąpiła wreszcie sobota. Podniecenie Kozła potęgowało się; zaprzęgał wóz i wyprzęgał od rana do wieczora, bez żadnego powodu; ludzie uciekali przed szaloną tą jazdą, osłupiającą ich swoją bezcelowością. W sobotę, już o ósmej z rana zaprzągł raz jeszcze; nie wyszedł jednak, stanął na progu, przywołując przechodzących, śmiejąc się i łkając, wykrzykując o całem swojem przejściu najplugawszemi wyra-