Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/486

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieszczęśliwego komornika. Vimeux, opaskudzony od góry do dołu, musiał odnieść z powrotem pozew. Rognes do dziś dnia jeszcze trzyma się za boki, wspominając o tej przygodzie.
Starsza zabrała Jana niezwłocznie do Chateaudun, do adwokata, który wyjaśnił im, że trzeba czekać conajmniej pięć dni, zanim można będzie przystąpić do eksmisji. Dopiero, po wniesieniu podania, po wydaniu nakazu przez przewodniczącego i po przesłaniu tego nakazu do kancelarji, dokonana być może eksmisja, przy której, o ile zajdzie tego potrzeba, zawezwie komornik do pomocy żandarmów. Starsza wytargowała jednak od adwokata, jeden dzień i, po powrocie do Rognes, że to był wtorek, oznajmiła wszystkim, że w sobotę wieczorem żandarmi wyrzucą Kozłów na ulicę szablami, jak złodziejów, o ile do tego czasu dobrowolnie nie opuszczą domu.
Kiedy powtórzono Kozłowi tę nowinę, zrobił gest straszliwej groźby. Powtarzał każdemu, kto tylko chciał go słuchać, że nie wyjdzie żywy, że żołnierze będą musieli rozwalić mury, jeżeli zechcą wywlec go siłą. Nie wiedziano też w całej wsi, czy udaje warjata, czy może naprawdę zbzikował, do takiego stopnia dzika złość jego przybierała pozór szału. Biegł po gościńcu wyprzedzając wóz, puszczając konia galopem i pędząc wraz z nim, nie odpowiadając, nie ostrzegając przechodniów; w nocy nawet spotykano go, to tu, to tam, wracającego licho wie skąd, od samego djabła napewno. Człowieka pewnego, który zbliżył się do niego, zdzielił batem. Budził we wszystkich grozę, cała wieś żyła w nieustannym strachu przed nim. Zauważono jednego dnia, że zabarykadował się w swoim domu, z którego rozległy się niebawem rozdzierające krzyki i dziki skowyt. Sąsiadom zdało się, że rozpoznają głosy Lizy i dwojga jej dzieci. Wszyscy byli przerażeni, urządzono naradę, w końcu stary jakiś wieśniak poświęcił się i, przystawiwszy drabinę do jednego z okien, wgramolił się po niej, aby zaj-