Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pocałuj mnie gdzieś i podziękuj jeszcze, że pozwalam!...
Hourdequin przyjął zaproszenie Macquerona i wszedł do oberży. Jan uwiązał konia u jednej z okiennic i wszedł za swoim panem. Franusia, zobaczywszy go, dała mu znak z głębi galanteryjnego sklepu, w którym wycierała kurz z półek, i opowiedziała mu o swojem odejściu z domu siostry i o całej awanturze. Tak był tem przejęty, tak się obawiał skompromitowania jej w obecności wszystkich, że cofnął się do oberży i usiadł na ławie, zdążywszy szepnąć jej tylko, że muszą zobaczyć się jeszcze, aby pogadać o tej sprawie.
— Cóż u djabła? Nie zraża was to? Myślicie jednak głosować na tego franta? — zawołał Hourdedequin, odstawiając szklankę.
Teraz, po rozmowie z panem Rochefontaine’m, zdecydowany był wystąpić otwarcie do walki z nim, bodajby miał stracić przy tem wszystko. Nie oszczędzał go już, zestawiał go z panem de Chédeville’m takim zacnym człowiekiem, ani trochę nie dumnym, zawsze chętnym do świadczenia przysług, prawdziwym arystokratą francuzkim starej daty!
A ten pyskacz, ten miljoner nowoczesny, patrzy na każdego z wyżyn swojej wielkości, zadziera nosa, nie raczy pokosztować miejscowego wina, pewnie ze strachu, żeby się niem nie struł! Czy ludzie rozum potracili, żeby zamieniać dobrego konia na ochwaconą szkapę?!
— Powiedzcie sami, co zarzucacie panu de Chédeville’owi? Od tylu lat już jest waszym deputowanym i zawsze dobrze wam się przysługiwał!... A teraz, rzucacie go dla nicponia, którego podczas ostatnich wyborów traktowaliście jak hetkę-pętelkę, wówczas, kiedy rząd go zwalczał! Pamiętacie chyba, do licha?
Macqueron, nie chcąc występować jawnie, uda-