przyrzeczenie przybycia na pokosztowanie nowego wina. Fouan, Kozioł i Hjacynt uszli kilka kroków w milczeniu, wreszcie stary wyraził głośno to, o czem wszyscy myśleli:
— Szczęściarz, komu się dostanie ta mała razem z jej zakładem.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Dobosz z Rognes obwieścił biciem w bęben początek winobrania, i w poniedziałkowy ranek cała okolica była poruszona, każdy bowiem z mieszkańców posiadał winnicę, tak że nie brakło ani jednej rodziny, która nie posłałaby dnia tego swojego przedstawiciela na wzgórza nad Aigrą. Nadto wielce emocjonował całą wieś fakt przybycia w wigilję tego dnia późnym wieczorem na plac przed kościołem nowego proboszcza, na którego nareszcie pozwoliła sobie gmina. Było już tak późno, że nie zdołano mu się dobrze przyjrzeć. Zainteresowanie jego osobą było tem większe, że dzieje jego powołania mogły w rzeczy samej budzić zaciekawienie. Nic dziwnego też, ze obrotne języki nie ustawały ani na chwilę.
Ksiądz Godard, po ostatnim swoim zatargu z mieszkańcami Rognes, zawziął się i przestał zupełnie przychodzić do miejscowego kościoła. Spowiadał, chrzcił i łączył węzłami małżeńskiemi tych, którzy przybywali do niego do Bazoches-Le Doyen. Co się tyczy nieboszczyków, mogliby się oni zeschnąć na wióry w oczekiwaniu na księdza, niepodobna było jednak wyrokować o tem nic pewnego, ile że nikt nie myślał umierać w trakcie poważnego tego zaostrzenia stosunków pomiędzy Rognes a księdzem Godardem. Oświadczył on monsignorowi, że woli raczej złożyć śluby kapłańskie, aniżeli iść z Panem Bogiem do wstrętnej, zepsutej do szpiku kości wsi, gdzie go tak źle przyjmowano; że wszyscy mieszkańcy Rognes to rozpustnicy i opoje, przeklęci za życia, odkąd nie wierzą w djabła nawet. Monsignor trzymał widocznie jego stronę, pozostawił bowiem