Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dy wracał z Cloyes, gdzie pan Baillehache wypłacał mu co kwartał procent od trzech tysięcy franków ze sprzedaży domu, czatowali na niego i opróżniali mu doszczętnie kieszenie. Aż Franusia, którą zostawiano także bez pieniędzy, musiała wykradać siostrze po kilka susów, żeby kupić staremu trochę tytoniu. Źle mu było także w wilgotnej jego norze, w której sypiał, szczególniej od czasu, kiedy stłukł szybę swojego okienka, którą, dla zaoszczędzenia wydatku na nową, zatkano słomą. — Ach, te gałgany dzieci!... wszystkie jednakie!
Stary mamrotał od rana do wieczora, nie mógł odżałować, że wyprowadził się od Delhomme‘ów, zrozpaczony, że wpadł z deszczu pod rynnę. Żal ten taił jednak w sobie, zdradzając się tylko czasem nieostrożnem jakiemś słowem, które wyrywało mu się mimowoli. Wiedział, że Fanny wyraziła się kiedyś: — „O, będzie nas jeszcze ojciec na klęczkach błagał, żebyśmy wzięli go z powrotem!...“ Nie mógł strawić tych słów córki. Legły mu one obręczą żelazną na sercu. Wolałby raczej zamrzeć z głodu i ze złości na Kozłów, niż upokorzyć się przed Delhomme’ami, prosząc ich o łaskę, aby go chcieli przyjąć.
Pewnego dnia, kiedy Fouan, powracając pieszo z Cloyes, gdzie notarjusz wypłacił mu jego rentę, zmęczony przysiadł nieco w rowie, Hjacynt, który przechodził właśnie tamtędy, oglądając jamy królicze, podpatrzył go, zajętego odliczaniem i zawijaniem stususowych monet w skręcony w rogu chustki supełek. Podpełznął cichaczem i, wyciągnięty po nad rowem, dostrzegł, że musiało być tego z kilkadziesiąt franków. Oczy mu rozbłysły pożądliwie, niemy śmiech obnażył wilczą jego szczękę. Odrazu przyszła mu na myśl dawno pokutująca w rodzinie legenda o ukrytym skarbie. Stary musi mieć widocznie w ukryciu jakieś papiery procentowe, od których co kwartał odcina kupony, korzystając ze swoich wizyt u pana Baillehache‘a. Pierwszą myślą Hjacynta było wydrzeć