Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tańca. Rodzice długo byli przeciwni temu sprzeniewierzeniu się uprawie ziemi; w końcu jednak udało się matce, której pochlebiała nieco obrana przez syna karjera, wpłynąć na ojca i udobruchać go. Od rana też hulał Nenesse z koleżkami wiejskimi na pożegnanie.
Zrazu gniewać go się zdawała obecność u rodziców obcego gościa. Wnet jednak zdecydował się.
— Matko, potrzeba mi trochę pieniędzy, chcę uraczyć ich obiadem u Macquerona.
Fanny spojrzała na syna ostro, otwierając już usta do odmowy. Tak jednak była próżna, że powstrzymała ją obecność Jana. Czy jej syn nie może wydać dwudziestu franków bez uszczerbku? Chwalić Boga, stać ją i jej męża na taki wydatek! Wyszła też sztywna, nie czyniąc synowi żadnych wymówek.
— Nie jesteś sam? — zwrócił się ojciec do Nenesse’a. Spostrzegł jakiś cień przy drzwiach. Zbliżył się i, poznawszy gościa, który pozostał na dworzu, rzekł:
— O, to Delfin!... Dlaczego nie wchodzisz, mały?
Delfin zaryzykował, kłaniając się i przepraszając. Ubrany był w roboczą bluzę z niebieskiego płótna, nie miał krawata na opalonej na brązowo szyi, a nogi jego były obute w grube codzienne trepy.
— A ty? — zagadnął chłopca mający dla niego wiele szacunku Delhomme. — Co masz zamiar robić? Czy także wybierasz się do Chartres?
— O, nie! Ani mi się śni! Zginąłbym, do licha, w tem ich podłem mieście!...
Ojciec spojrzał z ukosa na syna ale Delfin, stając w obronie kolegi, dodał:
— Dobre to dla Nennesse‘a. Tak mu jest ładnie w miastowem ubraniu! Gra też na pistonie...
Delhomme uśmiechnął się, dumny z muzycznego talentu swojego jedynaka. Fanny wróciła tymczasem z pełną garścią dwufrankówek, z których odliczyła dziesięć sztuk po jednej, do ręki Nenesse‘a. Mo-