Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piał na brak gotówki, ile że pan Baillehache wypłacał mu rocznie sto pięćdziesiąt franków, czyli dwanaście franków i pięćdziesiąt centymów miesięcznie, jako procent od sumy, uzyskanej ze sprzedaży domu. Za te pieniądze mógł sobie dogadzać: kupował co rano za dwa susy tabaki, wypijał kieliszeczek wódki u Lengaigne‘a i filiżankę kawy u Macquerona, bowiem Fanny, bardzo oszczędna, wyjmowała karafinkę z wódką tylko kiedy ktoś był chory. A jednak, pomimo to wszystko, mogąc pozwolić sobie na to i owo poza domem, nie doznając u córki żadnego braku, nie czuł się dobrze u niej, był wciąż zgryziony i smutny.
— Tak, to prawda — odezwał się Jan, nie czując, że wierci palcem w świeżej ranie — jak się jest u kogoś, nie jest się u siebie.
— Tak, tak, otóż to właśnie — powtórzył stary gderliwym głosem.
I, podnosząc się, jak gdyby pod wpływem nagłego buntu, zaproponował:
— Wypijemy po szklaneczce... Wolno mi przecież poczęstować przyjaciela?.. Wrócił się jednak od proga. — Wytrzyjcie nogi, Kapralu — ostrzegł. — Bo, widzicie... strasznie się tu kramarzą z tą ich czystością...
Jan wszedł nieśmiało do wnętrza domu, żądny otworzenia serca przed starym, zanim nie przyjdą gospodarze. Zdziwiony był ładem, jaki panował w kuchni: miedziane rondle połyskiwały, podłoga aż wytarta była od ciągłego szorowania. Izba była czysta, ale zimna, jak gdyby nikt w niej nie mieszkał. Na kominie, w cieple popieliska, trzymany był wczorajszy kapuśniak.
— Na wasze zdrowie! — rzekł stary, wyjąwszy z szafki napoczętą karafinkę i dwie szklaneczki.
Ręka trzęsła mu się nieco przy podnoszeniu do ust swojej szklanki z obawy przed tem, co robi. Od-