Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dała zniesienia kufra, aby móc rozdać upominki. Po otworzeniu go wyjęła spóźnioną nieco sukienkę i czepeczek dla chrześniaczki, które miały jej służyć podczas obrządku, a potem sześć pudełek cukierków dla położnicy.
— Czy to z mamusinej cukierni? — zapytała przyglądająca się temu Elodja.
Pani Karolowa zawahała się na chwilę, zażenowana, a potem odpowiedziała spokojnie:
— Nie, kochanie, ten rodzaj cukierków nie jest specjalnością waszego domu. Poczem, zwracając się do Lizki, dodała:
— Pomyślałam o tobie... to znaczy, co do bielizny... Stare płótno bardzo się przydaje w każdem gospodarstwie... Poprosiłam o nią moją córkę, opróżniłam szafy.
Na wzmiankę o bieliźnie wszyscy skupili się ciekawie dokoła: Franusia, Starsza, Delhomme’owie i nawet Fouan. Stłoczeni dokoła kufra przyglądali się pani Karolowej, wyciągającej całe stosy starego płótna, zblichowanego wielokrotnem praniem i mimo to wydającego wciąż jeszcze mocny zapach piżma. Nasampierw szły, podarte w strzępy, prześcieradła z cienkiego płótna, potem rozcięte koszule damskie, z których wyraźnie pozrywno koronki.
Pani Karolowa rozwijała, potrząsała pojedyńczemi sztukami i dawała wyjaśnienia.
— Oczywiście, prześcieradła nie są nowe. Służą już prawie pięć lat, zużyły się w końcu przez ciągłe ocieranie się o nie ciał... Widzicie, mają wielką dziurę w środku, ale na brzegach są jeszcze dobre, można wykrajać z nich moc rzeczy.
Każdy wtykał swój nos i obmacywał sztuki bielizny, kiwając głową z uznaniem, zwłaszcza kobiety: Starsza i Fanny, których zacięte wargi wymownie świadczyły o, toczącej je, głuchej zazdrości. Kozioł uśmiechał się, powstrzymując przez przyzwoitość