Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I wszyscy skupieni dokoła niej, zdjęci tajemniczym lękiem, jaki choroba budzi zawsze w duszy chłopa, przypatrywali się jej, nie odważając się zbliżyć. Leżała na wznak, z twarzą zwróconą ku niebu, z rękami rozpostartemi, jak gdyby ukrzyżowana na tej samej ziemi, która tak prędko wyczerpała ją w ciężkiej nad nią pracy i dobiła ją w końcu. Musiało pęknąć jakieś naczynie w jej mózgu, cienki strumyk krwi sączył się z jej ust. Raczej jednak zabiło ją wyczerpanie zagnanego nadmierną pracą roboczego bydlęcia; leżała na ściernisku, taka wyschła, tak zmalała i skurczona, że wyglądała jak łachman bez ciała, bez płci, wydając ostatnie słabe tchnienie pośród bogatej płodności żniw.
Wreszcie Starsza, owa babka, która wyparła się nieszczęśliwej i nigdy nie przemawiała do niej, zbliżyła się do leżącej.
— Umarła, widzę.
I pchnęła ją końcem laski. Twarz z oczami szeroko otwartemi, ślepo wpatrzonemi w olśniewającą jasność, usta rozszerzone, jak gdyby w ostatniem chwyceniu powietrza i całe ciało leżącej nie poruszyły się. Na podbródku krzepł strumyczek krwi. Wówczas babka, pochyliwszy się nad nią, dodała:
— Oczywiście, że umarła... To i lepiej, niżby miała być komu ciężarem. — Wszyscy, zdjęci zgrozą, nie ruszali się z miejsca. Czy można ją tknąć, zanim się nie pójdzie po mera? Mówili z początku cicho, potem coraz głośniej, żeby się wzajem usłyszyć.
— Pójdę po moją drabinę, stoi oparta o stóg — rzekł wreszcie Delhomme, — posłuży za mary... Nie należy nigdy zostawiać umarłego na ziemi, to niedobrze.
Kiedy przyniesiono drabinę i chciano wziąć parę wiązek pszenicznych, żeby podesłać je pod trupa, Kozioł mruknął coś niechętnie.