Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przy pomocy parobków ustawianie swoich stert, a Starsza patrzyła, jak rósł jej stóg, oparta na swoim kiju, którym w każdej chwili gotowa była zdzielić opieszałych. Fouan przyszedł też popatrzeć na tę robotę, a potem powlókł się na pole zięcia ociężałym krokiem starca, wspominającego dawne czasy i żałującego ich. Franusia, która nie zdążyła przyjść jeszcze do siebie po doznanem wstrząśnieniu i której huczało jeszcze w głowie i w uszach, szła po nowej szosie, kiedy, nagle, usłyszała głos za sobą.
— Tędy! Tędy! Chodź tutaj!
Był to Jan, nawpół ukryty za snopami, które od rana zwoził z sąsiednich pól. Opróżnił właśnie swój wóz i oba konie czekały, znieruchomiałe w skwarze słonecznym, Do ustawiania wielkiego stogu przystąpić miano dopiero nazajutrz, ustawił więc tylko snopy w stosy, w trzy rzędy ścian, wewnątrz których utworzył się rodzaj izby, głębokie i dobrze ukryte schronienie.
— Chodź, Chodź! to ja!
Franusia usłuchała machinalnie wezwania. Nie pomyślała nawet o obejrzeniu się poza siebie. Gdyby się była odwróciła, zobaczyłaby Kozła, wspinającego się na palce, zdumionego, że schodzi z gościńca.
Jan zaczął od zażartowania.
— Cóżeś-to tak shardziała, że przechodzisz mimo, nie pozdrowiwszy nawet przyjaciela?
— A bo ja wiem! — odparła — chowasz się, wcale cię nie widać.
Na to Jan zaczął wyrzekać, że go źle teraz przyjmują u Kozłów.
Niebardzo jednak brała do serca jego skargi, wysłuchiwała ich milcząc i, co najwyżej, rzucała od czasu do czasu krótkie jakieś słówko. Sama, niezachęcona przez niego, rzuciła się na słomę w głębi schronienia między ścianami, jak gdyby umierała ze