Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z niemą żarłocznością, wśród rozprażonego mroku, na ubitej ziemi, która pomimo wygracowania, zachowała z zimowania owiec tak ostry odór amonjakowy, że aż oczy łzawiły się od niego.
Od drugiego tygodnia sierpnia robota zawrzała na dobre. Żniwiarze zaczęli od części położonych w stronie północnej, schodząc ku tym, które obrzeżały dolinę Aigry. Snop po snopie padała olbrzymia niwa; każde pociągnięcie sierpa robiło w niej wyłom półkolisty. Drobne, mikroskopijne owady, pochłonięte tą pracą tytanów wychodziły z niej zwycięskie, tryumfujące. Ich pochód powolny, miarowy, znaczył za sobą ślad niezatarty; z pod zżętych kłosów obnażała się ziemia, pokryta twardem jeno ścierniskiem, po którem uwijały się zgięte wpół zbieraczki. W tej porze roku ponura samotnia Beaucji ożywiała się najbardziej, zaludniona żniwiarzami, zgorączkowana nieustannem krążeniem robotników, wozów i koni. Jak okiem sięgnąć, wszędzie ten sam rytm rozkołysanych ramion, półkolistych zagarnięć ostrzami kos, tak blizki, że słychać było świst żelaza, lub tak oddalony, że czynił wrażenie czarnych szeregów mrówek, ciągnących się aż po krąg styczny nieba i ziemi. I we wszystkich kierunkach otwierały się wyłomy, jak gdyby w ustępującej, kawał po kawale, ze wszystkich stron i końców rozdzieranej szmacie bezmiernej. Wśród mrówczej tej pracy i skrzętności traciła Beaucja łan po łanie, swój królewski, złoty płaszcz, jedyny swój strój letni, pod którym obnażała się nagle samotna, ogołocona, ponura.
W ostatnich dniach żar był przytłaczający, pewnego dnia zwłaszcza, w którym Jan zwoził snopy tuż przy działce Kozła, na pole, należące do folwarku, gdzie wystawić miano wielki stóg, wysoki na osiem metrów i złożony z trzech tysięcy wiązek. Słoma aż trzeszczała, tak była wysuszona, a na kłosy pszeniczne, jeszcze niezżęte i stojące nieruchomo, walił ca-