Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rem żyła ona, zamknięta samotnie. Ilekroć Kozioł całował Lizkę, odchodziła, nie całując jej na pożegnanie urażona, jak gdyby ktoś pił z jej szklanki. Zachowała dawne swoje, dziecięce poglądy na sprawę własności, traktując ją z niesłychaną namiętnością. „To moje, a to twoje!“ A ponieważ siostra jej była teraz cudza, nie tykała jej, wzamian wszakże żądała, aby zwrócono jej to, co należało do niej: połowę gruntu i połowę domu.
W gniewie Franusi taiła się inna jeszcze przyczyna, której ona sama nawet nie umiałaby określić. Dotychczas, w domu starego Muchy, zlodowaciałym wskutek długiego jego wdowieństwa, nie owiewało jej żadne tchnienie niepokojące. A teraz, mieszkał w nim mężczyzna, brutalny samiec, przywykły w byle rowie zadzierać dziewczętom spódnice do góry, chłop, którego baraszkowanie z żoną wstrząsało przegrody ścienne, dochodziło palącem tchnieniem po przez szczeliny desek. Wiedziała o wszystkiem, nauczona na zwierzętach; budziło to w niej obrzydzenie, a zarazem podniecało ją. We dnie wolała wychodzić, dając im możność swobodnego robienia świństw. Wieczorem, ilekroć, wstając od stołu, zaczynali swoje śmiechy, wołała za niemi, aby czekali przynajmniej, dopóki nie zmyje statków. Potem umykała do swojej izdebki, zatrzaskując za sobą gwałtownie drzwi i rzucając przez zaciśnięte zęby ostre wymysły: — Świnie! brudasy!... Pomimo oddalenia wydawało jej się, że słyszy wszystko, co zachodzi na dole. Wciskała głowę w poduszkę, naciągała okrywający ją koc po sam podbródek i tak leżała, rozpalona gorączką, mając pełne oczy i uszy niezdrowych halucynacyj, cierpiąc z powodu buntu własnej dojrzałości płciowej.
Najgorsze było, że Kozioł, miarkując, iż ją to tak przejmuje, podrwiwał z niej. — No i co? co w tem złego? ciekawa rzecz co powie, jak sama przez to przejdzie? — I Lizka także się śmiała, nie widząc