Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dawszy dziecko Franusi, przez ten czas wrócił i Nénesse.
— Dziadek Fouan spał... a ciotka Starsza powiedziała, że dobrze mu tak, bo żeby wuj Mucha nie chlał tyle, toby nie było z nim teraz tak źle...
Fanny powąchała flaszeczkę którą chłopak jej przyniósł i krzyknęła:
— Bałwanie, mówiłam ci, że na lewo... Przynosisz mi wodę kolońską.
— I to będzie dobre — zawyrokowała matka Bécu.
Wlano staremu do gardła filiżankę kwiatu lipowego, łyżeczkami, siłą rozwierając zaciśnięte jego zęby. Potem natarły mu kobiety twarz wodą kolońską, nic a nic nie było mu jednak lepiej; traciły zupełnie głowę. Twarz jego zczerniała jeszcze, musiano mocniej posadzić go na krześle, bo opadał bezwładnie i mógł łatwo osunąć się na ziemię.
— O! — szepnął Nénesse, stojąc w drzwiach — coś się chyba ma na deszcz... Niebo takie jakieś dziwne!...
— Tak — przytaknął mu Jan — idzie ciężka chmura. — I, jak gdyby powracając do pierwotnej swojej myśli, dodał: — Możeby jednak dobrze byłoby sprowadzić doktora?... Pojadę, jeżeli chcecie...
Lizka i Franusia spojrzały po sobie z niepokojem. Wreszcie młodsza zdecydowała się z hojnością, właściwą swojemu wiekowi.
— Tak, tak, Kapralu, pojedźcie do Cloyes po pana Fineta... Niech ludzie nie gadają że nie zrobiło się wszystkiego, co było trzeba.
W całym tym rozgardjaszu nie pomyślano nawet o wyprzęgnięciu konia, tak że Jan mógł odrazu skoczyć na bryczkę. Zgrzytnęło żelastwo, koła potoczyły się z hałasem po wyboistym gościńcu. Matka Frimat wspomniała o księdzu, ale inni machnęli tylko ręką na znak, że i tak dosyć się robi dla chorego.