Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cztery nogi na podobieństwo skórzanych worów i układał je na klepisku szopy, skąd nie mogły się już ruszać, podnosiły więc tylko łby i smętnie pobekiwały. Kiedy postrzygacz brał którą z nich, wnet milkła i pokornie poddawała się, rozdęta pod grubą powłoką swojego futra, na którem pot i kurz utworzyły istny pancerz czarny. Potem, pod migającem ostrzem nożyc, zwierzę wyłuskiwało się z pod runa, niby ręka z pod rękawiczki, różowe i świeże w złotawym meszku wełny podspodniej. Jedna z matek, ściśnięta między kolanami wysokiego, wyschłego postrzygacza, położona na płask, z rozkraczonemi udami i głową podniesioną sztywno w górę, obnażała swój brzuch, którego skórę fałdowało drganie istoty rozbieranej przemocą. Postrzygacze dostawali trzy susy za każde ostrzyżone zwierzę, a sprawny robotnik mógł ostrzyc dwadzieścia sztuk na dzień.
Hourdequin przypatrywał się, myśląc przytem, że cena wełny spadła na osiem susów za funt, a i to jeszcze spieszyć się trzeba było ze sprzedaniem jej, żeby się zbytnio nie zeschła, co zmniejszało jej wagę. Minionego roku motylica zdziesiątkowała stada w Beaucji. Gospodarstwa szły coraz gorzej, grożąc ruiną i bankructwem ziemi od czasu, kiedy spadek cen zboża powiększał się z miesiąca na miesiąc. Pochłonięty ponownie kłopotami rolnika, dusząc się w podwórzowem obejściu wyszedł z folwarku obejrzeć, co się dzieje w polu. Zawsze kończyły się w ten sposób kłótnie jego z Cognetką: napomstowawszy, napiekliwszy, ile wlazło, ustępował z pola bitwy z sercem ściśniętem bólem na który jedynym kojącym lekiem był widok zbożowych niw i pól porosłych owsem, toczących w niezmierzoną dal złoto-zielone swoje fale.
O! ta ziemia, jakże ją ukochał! Miłował ją nietylko chciwem, płynącem ze skąpstwa, przywiązaniem chłopa, ale uczuciem tkliwem, nieomal intelektualnem, czuł bowiem w niej matkę, która dała mu życie i majątek i do której powróci w końcu. Wycho-