Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hourdequin, wyszedłszy z owczarni na podwórze, zetknął się znów z Jakóbką, wyczekującą i podsłuchującą nerwowo o czem mowa była w owczarni. Udawała bardzo zajętą drobiem, składającym się z sześciuset kur, kaczek i gołębi, fruwających, gdaczących, grzebiących w gnojowisku wśród ogłuszającego hałasu i harmidru. Korzystając też z niezdarności chłopaka, który, niosąc pomyje dla świń, przewrócił pełny ceber, lunęła go pięścią w twarz, aby ulżyć sobie nieco w swojem zdenerwowaniu. Rzuciwszy jednak okiem na pana, uspokoiła się odrazu: nie wiedział nic, stary umiał utrzymać język za zębami. Podwoiło to jej zuchwalstwo.
Przy obiedzie, w południe, zachowywała się z wyzywającą wesołością. Nie nadeszła jeszcze pora najcięższej pracy w polu, dawano więc na folwarku jeść cztery razy dziennie: o siódmej rano mleko z podrobionym chlebem; kromki chleba z masłem w południe, czasem przypiekane na grzanki; chleb z serem na podwieczerz; o czwartej i o ósmej miskę zupy omaszczonej słoniną. Na jedzenie zbierano się w kuchni, bardzo obszernej, wygodnie mieszczącej długi stół z dwiema ławkami po obu stronach. Jedynym objawem postępu był w niej angielski trzon kuchenny, zajmujący niewielką część olbrzymiego komina. W głębi czerniała wielka czeluść pieca do pieczenia chleba; na półkach, umocowanych wzdłuż okopconych ścian, błyszczały rądle i rozmaite starodawne utensylja kuchenne. Tego rana kucharka, brzydka, otyła stara panna, piekła chleb i miły zapach ciepłych bochenków parował jeszcze z otwartej dzieży.
— Co to, zapieczętowany ma pan dzisiaj żołądek? — zuchwale zapytała Jakóbka Hourdequina, który wszedł do kuchni ostatni.
Od śmierci żony i córki, nie chcąc jadać samotnie, zasiadał do stołu razem z czeladzią, jak za dawnych czasów; zajmował miejsce na jednym końcu stołu,