Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/587

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyjeżdżając z ulicy Chaussée-d’Antin, karawan wstępujący już pod górę na ulicy Blanche. Po za stryjem, który szedł głuchy i ślepy, jakby wół skazany na zarżnięcie, zdawało jej się, że słyszy stąpanie trzody prowadzonej do rzeźni. Była to gromada zbankrutowanych sklepów całej dzielnicy, wlokąca swą ruinę, klapiąc mokremi pantoflami po czarnem błocie paryzkiem. Bourras mówił teraz przytłumionym głosem, jak gdyby tamowanym ciężką jazdą pod górę na ulicy Blanche.
— Mnie się dał we znaki... ale mimo to, trzymam go i nie puszczam. Znowu przegrał w apelacyi. O, nie mało mię to kosztowało: proces dwuletni blizko, a obrońcy, prawnicy! Mniejsza o to! nie przeleżeć pod moim sklepem, sędziowie zawyrokowali, że takie roboty, nie mają usprawiedliwionego celu. Pomyśleć tylko, że zamierzał urządzić tam salon oświetlony, do wybierania kolorów materyj przy gazie; miało to być podziemie łączące składy sukna z wyrobami pończoszniczemi. Wścieka się coraz bardziej, nie może tego strawić, żeby taki stary nędzarz jak ja, stawał mu na drodze, kiedy wszyscy padają na kolana przed jego pieniędzmi... Nigdy, nie chcę! nie ustąpię, chociaż może wyjdę z torbą. Odkąd muszę walczyć z sądowymi woźnymi, wiem, że ten łotr poszukuje moich kredytorów; pewno chce mi spłatać jakiego brzydkiego figla. Nic nie szkodzi: on mówi „tak” a ja mówię „nie” i zawsze będę mówił „nie” do licha... Nawet le-