Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/576

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Machinalnie zaczął się rozglądać po ciemnych kątach, mierząc okiem puste kontuary i zapełnione pułki, poczem wpatrzył się w żonę, która wciąż siedziała wyprostowana przy kasie, w daremnem oczekiwaniu sprzeniewierzającej się klienteli.
— To już i koniec, — powiedział. Zabili nasz handel, a jedna z ich łotrzyc, zabija nam córkę.
Nikt się nie odważał przemówić. Turkot powozów wstrząsający chwilami podłogą, przelatywał jak odgłos chóru bębnów pogrzebowych w wspartem przez nizkie sufity powietrzu. Pośród grobowego smutku, jaki zwykł panować w starych, konających sklepach, słychać było głuche uderzenia, odzywające się gdzieś w domu. To Genowefa, obudziwszy się, biła w ścianę kijem, pozostawionym przy niej.
— Chodźmy prędzej; — powiedział Baudu, powstając szybko. Staraj się uśmiechać; trzeba przed nią wszystko zataić.
Wchodząc na wschody, mocno obcierał oczy, żeby niedostrzegła śladu łez. Jak tylko otworzył drzwi na pierwszem piętrze, posłyszeli słaby i zrozpaczony głos, wołający:
— Ja nie chcę być samą! Nie zostawiajcie mnie samej! Boję się być samą!
Ujrzawszy Dyonizę, uspokoiła się i uśmiech radośny rozjaśnił jej twarz.
— Jesteś nakoniec!... Jakżem cię wyglądała od wczoraj! Zdawało mi się już, że ty mnie także opuszczasz.