Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/547

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dyoniza znowu nie dala mu dalej mówić. Jej czujne ucho posłyszało kroki Bourdoncle’a i Jouve’a, na końcu korytarza.
— Słyszysz pan, zdaje się, że ktoś idzie?
— Ależ nie; — odpowiedział, zatrzymując ją przy oknie. To w zbiorniku szumi woda. Zawsze tam słychać osobliwszy jakiś szmer, jak gdyby się człowiek pluskał.
Deloche ciągnął dalej swe bojaźliwe i pieszczotliwe skargi. Ona go już nie słuchała; porwana znowu marzeniem o miłości, wodziła okiem po dachach magazynu. Na prawo i na lewo galeryi oszklonej, szły inne galerye, inne halle błyszczały na słońcu, pomiędzy oknami na strychu, ciągnącemi się rzędem jak w koszarach. Wznosiły się wiązania metalowe; wschody i mosty, wyrzynane jak koronki, odbijały się w błękicie powietrza; kominy kuchenne buchały dymem fabrycznym, wielki zaś kwadratowy rezerwoar wody na dachu, stojący na słupach lanych z żelaza, wyglądał jak budowla z barbarzyńskich czasów, wzniesiona w tem miejscu przez dumę jednego człowieka. W oddaleniu huczał Paryż.
Gdy się Dyoniza oderwała od tych przestrzeni obejmujących Magazyn Nowości, gdzie myśli jej bujały jakby w pustyni, spostrzegła, że Deloche trzyma ją za rękę, z twarzą tak wzburzoną, że nie śmiała jej cofnąć.
— Przebacz pani, — szeptał — już się to więcej nie powtórzy i byłbym bardzo nieszczęśliwy,