Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/546

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sprzedaż i maszyna w ruchu; cały dom drżał od stąpania tłumu, od krzątania się subiektów i tłoku dwudziestu tysięcy ludzi; oni zaś porwani marzeniem, słyszeli w tym głębokim i głuchym zgiełku, od którego trzęsły się dachy, wiatr szumiący w bujnej trawie i wstrząsający drzewami.
— Mój Boże! panno Dyonizo... — bełkotał Deloche — dla czego pani nie chcesz być litościwszą... ja cię tak kocham!
Łzy mu zabłysły w oczach i gdy chciała przerwać gestem, dodał żywo:
— O, pozwól pani choć raz jeszcze wypowiedzieć się... Takby nam dobrze z sobą było. Zawsze jest o czem gawędzić, gdy się pochodzi z jednych stron.
Głos uwiązł mu w gardle, odezwała się więc łagodnie:
— Jesteś pan nierozsądny, obiecałeś nie mówić już o tem... To jest niepodobieństwem. Mam dla pana dużo przyjaźni, jako dla poczciwego chłopca, ale chcę pozostać wolną.
— Tak, tak; wiem, pani mię nie kochasz, — rzekł złamanym głosem. O, możesz pani przyznać, nie dziwię się, bo nie mam w sobie nic godnego kochania. Jedyną szczęśliwą chwilą w mojem życiu był ten wieczór, kiedym panią spotkał w Joinville, przypominasz sobie? Tam pod drzewami, gdzie było tak ciemno, zdawało mi się, na mgnienie oka, że ręka pani drży i byłem tak głupi... żem sobie wyobraził...