Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/474

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Łzy zwilżyły mu oczy znowu, nastało milczenie, słychać było po za drzwiami, zwalniający się zgiełk inwentarza. Był to jakby konający głos tryumfu, — jakby przez dyskrecyę cichszy akompaniament do tej porażki pryncypała.
— Gdybym chciał jednakże! — powiedział, chwytając ją porywczo za ręce.
Nie cofnęła ich, oczy się jej zamgliły, czuła iż ją siła opuszcza. Ciepło gorących jego rąk, udzielało się jej, przejmowało ją rozkosznem omdleniem. Mój Boże, jakże go ona kochała! i z jakiem uniesieniem rzuciłaby mu się na szyję, żeby pozostać na jego piersi.
— Ja pragnę tego, ja chcę — powtarzał odchodząc od siebie. — Czekam cię wieczorem, a gdybyś nie przyszła przedsięwezmę środki.
Stawał się brutalnym. Wydała słaby krzyk, uczuwszy ból w ściskanych rękach. Odzyskała odwagę. Jednem szarpnięciem, uwolniła się. Potem wyprostowana, poważna, rzekła:
— Nie, pozostaw mię pan w spokoju... Nie jestem jakąś Klarą, którą się nazajutrz porzuca. Zresztą, pan kochasz pewną osobę... tak, tę panią Desforges, co tu przychodzi. Pozostań pan z nią. Ja się dzielić nie chcę.
Osłupiał z zadziwienia. Co ona mówi i czego chce? Nigdy dziewczętom obieranym przezeń w oddziałach, nie chodziło o to, żeby je kochał.