Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/427

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzielały ciągle rozrzucane towary. Tłum płonął od pożaru zachodzącego słońca. Obecnie pani Marty miała twarz ożywioną, zdenerwowaną, jak dziecko, któreby się napiło czystego wina; wchodząc tam miała oczy przejrzyste i cerę świeżą, dzięki ostremu powietrzu, lecz powoli jedno i drugie gorączkowała widokiem tego zbytku i jaskrawych kolorów, których ciągłe migotanie jątrzyło jej namiętność. Gdy wyszła na ulicę, powiedziawszy, że zapłaci w domu, przygnębiona ogromnym rachunkiem, miała twarz zmęczoną, źrenice rozszerzone jak u chorej. Musiała użyć wielkiej siły, żeby się wydobyć z tłoku, nieustającego przy drzwiach, gdzie się rozbijano pośród pudeł. Potem na chodniku, kiedy odszukała córkę, którą straciła z oczu, zadrżała na ostrem powietrzu, a wpływ tej nerwozy wielkich bazarów nie przestawał jej dręczyć.
Wieczorem, gdy Dyoniza wracała z obiadu, rzekł do niej jeden z garsonów:
— Proszę do dyrekcyi.
Zapomniała o rozkazie Moureta, wydanym jej z rana, aby przyszła do jego gabinetu po skończonej sprzedaży. Mouret oczekiwał na nią stojący. Wchodząc nie zamknęła drzwi za sobą, które pozostały otworem.
— Jesteśmy zadowoleni z pani — powiedział — chcemy dać tego dowody. Wiesz pani, w jaki niecny sposób opuściła nas pani Frédéric; otóż od jutra, zastąpisz ją jako druga sklepowa.