Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pani de Boves z córką Bianką, stały na chodniku po drugiej stronie ulicy, wahając się; po chwili nadeszła tam pani Marty z Walentyną.
— Co ludzi! — powtórzyła pani de Boves, — tam się chyba zabijają wewnątrz... Nie miałam przyjść, bom leżała w łóżku, ale wstałam, żeby użyć powietrza.
— Ja tak samo, — odrzekła pani Marty. Obiecałam mężowi, że pójdę odwiedzić jego siostrę w Montmartre, tymczasem, przechodząc przypomniałam sobie, że mi potrzeba sznurowadła. Wszystko jedno czy tu je kupię, czy gdzieindziej, nieprawda? Z pewnością nie wydam ani jednego sous. Zresztą niczego nie potrzebuję.
Jednakże nie spuszczały drzwi z oczu; były jakby porwane i niesione wirem tłumu.
— Nie, nie, nie wejdę, boję się; — szeptała pani de Boves — Bianko, odejdźmy ztąd, zmiażdżą nas.
Lecz głos jej słabł, powoli ogarniała ją chęć wejścia tam, gdzie inni dążą i obawa jej topniała w nieprzepartym uroku tłoczenia się. Pani Marty również dała się pociągnąć, ciągle powtarzając:
— Trzymaj się mojej sukni, Walentyno. Jak żyję, nie widziałam nic podobnego! Jest się unoszoną w powietrze. Co się to dziać musi wewnątrz!
Damy te porwane przez prąd, nie mogły się już cofnąć. Jak rzeka przyciąga do siebie stru-