Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dorożka rączo jechała i trafili w sam czas na pociąg. Baugé, zapłacił za bilety, ale Dyoniza zapowiedziała, że się chce przyczyniać do wydatków; wieczorem mieli się obrachować.
Wsiedli do drugiej klasy, pośród głośnych wybuchów wesołości, dolatujących z wagonów. — W Nogent, wysiadł rozochocony orszak weselny. Przybywszy nakoniec do Joinville, udali się zaraz na wyspę, żeby zamówić śniadanie i pozostali tam, pod wysokiemi topolami, rosnącemi na brzegu Marny. W cieniu było chłodno, świeży powiew napełniał powietrze, na drugim brzegu przy blasku słońca, widać było rozciągające się pola uprawne na płaszczyźnie. Dyoniza zwalniała kroku, po za Pauliną i jej kochankiem, którzy szli objąwszy się wpół; zerwała kilka jaskrów, patrzyła na wodę bieżącą, szczęśliwa, z przepełnionem sercem, spuszczając głowę, gdy Baugé nachylał się, żeby pocałować w kark swą przyjaciółkę. Oczy jej zaszły łzami. Przecież niedoświadczała żadnych cierpień: więc cóż ją tak dławiło? dla czego ta rozległa wieś, gdzie obiecywała sobie zupełną swobodę, napełniała ją jakimś nieokreślonym żalem, którego przyczyny nie mogła sobie wytłómaczyć? Przy śniadaniu, głośne wybuchy śmiechu Pauliny, drażniły ją. Ta dziewczyna lubiąca przedmieścia z namiętnością lichej aktorki, żyjącej wśród gazu w ścieśnionem powietrzu miejsc tłumnych, chciała zasiąść do śniadania w altanie, pomimo chłodnego wiatru. Bawiło ją: powiew zdzierający obrus ze stołu,